Biorąc pod uwagę fakt, że kobiety, jak potocznie nazywa się te cudowne istoty, które ubogacają paletę kolorów życia o te najpiękniejsze, stanowią ok. 85% wszystkich czytelników, pardon… czytelniczek tego bloga, pomysł na ten artykuł wydawał mi się równie nietrafiony jak seks bez gry wstępnej.
OK, tak już zupełnie serio – nie chcę tutaj absolutnie nikogo obrażać, chcę wyrazić jedynie swoje zdanie i mam nadzieję na dyskusję ze smaczkiem i nutką argumentacyjnej pikanterii. Każda ostrzejsza argumentacja z mojej strony nie ma na celu sprawienia przykrości, taki jest styl mój i w konsekwencji tego bloga. Podejdźmy do całej sprawy rozsądnie i obiektywnie.
A więc feminizm, to przede wszystkim szeroki ruchu o charakterze politycznym, społecznym, kulturowym i intelektualnym.
Kim jest feministka?
Czy zezowata kobieta z odstającymi uszami, bez obydwu jedynek, z rozmiarem cycków zmuszającym do kupowania biustonoszy w Smyku, ze zgryzem krzywym niczym poglądy Kazimiery Szczuki, taka, którą łatwiej przeskoczyć niż obejść i w związku z tym zakrywająca całe ciało wyblakłą, luźną sukienką w groszki i golfem, równa się feministka i vice versa? No nie.
Gdybym to potwierdził stałbym się skrajnie nieobiektywy.
Nie zmienia to jednak faktu, że większość postrzega feministki jako brzydkie kobiety odstraszające facetów. A sam feminizm jest tylko wytłumaczeniem życiowej porażki, jaka jest brak cech kobiecych lub o wiele gorzej – starania mające na celu niebycie kobietą.
Czy więc feminizm nie jest swego rodzaju odskocznią? Próbą mentalnego pocieszenia i sztucznego usprawiedliwienia samotności i niepowodzeń w kontaktach z płcią „brzydszą”? Nie mówię, że tak jest we wszystkich przypadkach, bo oczywiście nie jest, ale niewątpliwie ideologia feministek pomaga niektórym przedstawicielkom płci pięknej poradzić sobie z tego typu sytuacjami.
Konkluzja? Nie każda feministka jest brzydka i nie każda feministka jest singielką, aczkolwiek moje doświadczenie w bezpośrednich, jak i pośrednich kontaktach (np. poprzez tv czy net) z wyznawczyniami tejże ideologii sugeruje, że jednak większość to singielki bez szans na tytuł „Miss Universe”. Wyrazistym powiedzeniem komentującym tę kwestię zaszczycił nas Charles Bukowski, który powiedział:
„Feminizm wymyślono po to, żeby brzydkie kobiety zjednoczyć we wspólnotę.”
Charles Bukowski
Feministki a sufrażystki – czym się różnią?
Sufrażystki wymarły już jakiś czas temu, a ich słuszną po stokroć spuściznę działania i walki o rzeczy wielkie i ważne kontynuują współczesne feministki, których retoryka w wielu przypadkach sprawia, że dzielne sufrażystki turlają się w grobach, krzycząc przeraźliwe „o kurwaaaaaa”.
O co walczyły sufrażystki? Przede wszystkim o uwolnienie się od ówczesnych konwenansów, które wręcz drastycznie krępowały ich pozycję społeczną względem mężczyzn. Tyle, że to na prawdę były poważne problemy i niesprawiedliwości. Nie jakieś ówczesne gadanie i wydziwianie typowe dla danej epoki. W tamtych czasach, a więc w XIX i na początku XX wieku kobiety na prawdę były nic nie znaczącym dodatkiem do męskiego społeczeństwa. Miały się wypiąć w sypialni, urodzić dziecko, wychować je i umrzeć, jak jakaś surykatka.
Sprawdź też: Niska samoocena powoduje prokrastynację
Brak prawa wyborczego, brak prawa do spadku, o wiele niższe zarobki w stosunku do mężczyzn, na których to jednak państwo nie nakładało obowiązku utrzymywania żony z dzieckiem, brak praw macierzyńskich – po ewentualnym rozwodzie, który, w przeciwieństwie do mężczyzn, kobiety miały niezwykle ciężko uzyskać, dzieci zostawały przy ojcu. Jak wiemy dzisiaj sytuacja jest zgoła odwrotna i odwróciła się na korzyść kobiet, ale z tym feministki jakoś nie walczą.
Jednym słowem dzicz, którą w końcu ktoś musiał pogonić. Poza tym sufrażystki, mimo swojego nienapawającego optymizmem położenia nie skupiały się jedynie na sobie i patrzyły trochę dalej, widząc więcej niż tylko czubek własnego nosa, jak to często bywa w przypadku dzisiejszych „bojowniczek o równość” i walczyły również o zniesienie niewolnictwa. To były prawdziwe problemy, które trzeba było rozwiązać, bo bez względu na płeć i rasę powinniśmy być traktowani jednakowo, bez dwóch zdań.
O co walczą współczesne feministki?
No właśnie. Tak na prawdę to nie wiem i czasem mam wrażenie, że same robią hałas dla hałasu nie bardzo wiedząc po co lub nawet wiedząc, ale nie zdając sobie sprawy z nie logiki i, co tu owijać w bawełnę, idiotyzmu wielu swoich deklaracji i postulatów.
Sufrażystki wywalczyły prawa wyborcze – Wasz głos liczy się tak samo jak głos męski, zarówno mężczyzn, jak i kobiety obowiązują identyczne kryteria uczestnictwa w wyborach. Możecie pracować w tzw. „męskich” zawodach. Państwowe miejsca pracy opłacają tak samo obie płcie, a i prywatne przedsiębiorstwa i korporacje robią podobnie. Różnice w pensjach wynikają bardziej z predyspozycji mentalnych czy umiejętności, które sobą reprezentujesz, a nie z powodu różnic płci. Edukacja również nie jest już tylko przywilejem mężczyzn.
Macie dostęp do wszelkich form antykoncepcji. Nie chcecie dziecka – nie robicie go, proste. Aborcja również dozwolona jest przez polskie prawo w sytuacji, gdy ciąża jest wynikiem przestępstwa, gdy u płodu stwierdzono nieodwracalne zmiany lub gdy ciąża jest zagrożeniem dla zdrowia lub życia kobiety. Chyba wystarczy, prawda? Aborcja w każdym innym przypadku to zwykła zbrodnia i najwyższej miary zezwierzęcenie i nawet nie próbujcie o to walczyć. In vitro? Proszę bardzo. Tabletki „po” bez recepty od niedawna, służę uprzejmie. Drugim premierem rządu polskiego z kolei jest kobieta (na szczęście aktualnie ta właściwsza) – czy to nazwiecie dyskryminacją kobiet na arenie politycznej? Macie to, co chciały sufrażystki i dużo, dużo, dużo więcej. O co Wam jeszcze chodzi?
Feminizm i niedorzeczne postulaty
Niech potwierdzeniem mojej tezy o idiotyzmie wielu feministycznych aktywistek będzie prowokacyjna akcja, która pokazuje, że zapędziły się one w kozi róg, nie myślą samodzielnie, a to co robią zakrawa wręcz o niepełnosprawność umysłową. Otóż na jednej ze stron rozpoczęto trolling zatytułowany „Piss for equality”, czyli w wolnym tłumaczeniu „sikaj dla równości”, pokazujący kobietę, która… zsikała się nie zdejmując, jak to zwykle bywa w takich przypadkach, dolnej części stroju. Wszystko dla równości, rzecz jasna. Oczywiście podłapały to feministki, które zaczęły zamieszczać w Internecie zdjęcia w osikanych (i co najgorsze nie tylko) spodniach. Zleję się w gacie, bo chce być traktowana równo? A nie przypadkiem – zleję się w gacie, bo chcę być traktowana jako niemyśląca debilka?
To by było na tyle na temat logiczności i poziomu retoryki feministycznych panienek. Walka feministek to zwyczajnie starania o coś, co już zostało wprowadzone z powodzeniem w życie. Równie dobrze Obama mógłby walczyć o prawo wyborcze dla ciemnoskórych mieszkańców USA, mimo że już dawno zapewniła je 15 poprawka do amerykańskiej konstytucji, a sam Barack jako ich przedstawiciel (ciemnoskórych) jest prezydentem.
Feministki są bardzo selektywne w swojej aktywności
Mam nieodparte wrażenie, że właśnie z taką ideologią na ustach i w sercu, feministki dochodzą swoich praw domagając się „równości”. Zdecydujcie się jednak drogie Panie bojowniczki – równość na wszystkich płaszczyznach dotycząca wszystkich aspektów życia czy może traktowanie życia mężczyzn niczym straganu, z którego wybieracie sobie te fajne dla Was rzeczy, a niewygodne omijacie?
Chcecie równości, ale fajnie byłoby gdyby facet przepuszczał Was w drzwiach, odsuwał krzesło, obsypywał komplementami, zauważał nową fryzurę czy sukienkę i płacił za Was w pizzerii na pierwszej randce. Czy na kąśliwy żart z Waszej strony w naszym kierunku możemy pozdrowić Was serdecznym „spadaj” jak to robimy między sobą? Czy może silna i niezależna kobieta feministka strzeli foszka z przytupem i pójdzie wypłakać się mamusi w rękaw? Chcecie mieć równe płace, ale nie wszystkie prace.
Drogie Panie – postulujcie o parytety w takich miejscach pracy, jak np. kopalnie, zapraszamy do budowy domów czy dróg w styczniu przy minusowej temperaturze. Czy płynąc na tonącym statku w czasie ewakuacji będziesz wyznawała zasadę „po równo kobiet i mężczyzn w szalupach” czy może nagle zapomnisz o swoich feministycznych urojeniach i pierwsza wykrzyczysz „najpierw kobiety z dziećmi”?
Feministyczny pogląd na seks
Bardzo ciekawe zagadnienie, które elektryzuje środowiska feministyczne, sprawiając, że ubogim kontynuatorką sufrażystek gwałtownie skacze ciśnienie za każdym razem, gdy o tym usłyszą.
Kobieta lubiąca seks i uprawiająca go z kierowcą autobusu, którym jedzie do pracy, z pracownikiem technicznym w biurowcu, w którym pracuje, z co drugim klientem, a na koniec dnia z cieciem swojego bloku to puszczalska szmata, natomiast facet, który zaliczył wszystkie laski z osiedla, poza tymi na wózkach inwalidzkich lub poruszających się za pomocą balkonika to zajebisty ogier. Na pierwszy rzut oka totalnie niesprawiedliwe orzeczenie. I zgadzam się z tym – do końca sprawiedliwe to nie jest na pewno. W końcu czemu niby kobieta ma być społecznie piętnowana za to, że robi to, co lubi, a facet z tego samego powodu ma być przez to samo społeczeństwo wywyższany? Totalny idiotyzm.
Oczywistość tego sądu komplikuje się jednak, gdy weźmiemy pod uwagę trudność w zdobyciu tego przez obydwie płcie. Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że nawet średniej urody kobieta, która ładnie podkreśli swoją aparycję stonowanym makijażem oraz ubiorem jest smakowitym kąskiem wielu facetów i ma seks na wyciągnięcie ręki, nie wspominając już o tych ładnych i atrakcyjnych. Kobieta, która podejdzie do nieznajomego faceta na ulicy z pytaniem „idziemy się bzykać” prawdopodobnie niewiele potem będzie przez niego rozbierana, natomiast facet w ten sposób zaczynając rozmowę z kobietą w najlepszym wypadku spotka się z ignorancją, w średnim usłyszy gromkie „chciałbyś”, a w najgorszym dostanie po ryju. Ot, cała filozofia.
Do czego zaprowadzi nas feminizm?
Jak dla mnie żyjecie w świecie urojonych postaw i postulatów, które wytaczacie tylko dlatego, że nie radzicie sobie z życiem i samą sobą. I nie mówię tego na podstawie jakichś domysłów czy wybujałych przesłanek. Zdeklarowane feministki, które znam to w dużej mierze istoty silne jedynie z pozoru i udające takowe. Jestem prawie pewien, że przynajmniej połowa z nich po powrocie do domu płacze do poduszki w pozycji embrionalnej.
Istnieją kobiety i, co najważniejsze, jest ich zdecydowana większość, które z powodzeniem wychowują dzieci, łącząc to z sukcesami zawodowymi, nie określają się mianem feministek ani ich przeciwniczek, po prostu żyją normalnie. Wy natomiast musicie wykrzyczeć swoje racje, dobitnie pokazać, że nie chcecie dzieci, bo będą Wam przeszkadzały w rozwoju zawodowym.
Według mnie feminizm to, na współczesnym etapie rozwoju tej ideologii, nienaturalne zacieranie granic pomiędzy kobiecością, a męskością. I nie odbieraj tego w sposób, który nakazuje Ci ubierać sukienki i szpilki tylko dlatego, że jesteś kobietą. Noś sobie rozciągnięte dresy, załóż niewyprasowaną bluzę i trampki tylko nie krzycz o tym jak wariatka zwłaszcza, że nikt nie zabrania Ci się tak ubierać, więc jaki masz w tym cel? Zwrócenia na siebie uwagi? Tylko osoby niepewne siebie z zachwianym poczuciem własnej wartości do tego dążą. Ale przecież Ty jesteś feministką – takie cechy, przynajmniej w teorii, są Twoi przeciwieństwem.
Równie dobrze możesz wyjść na ulicę z prezerwatywami na uszach zamiast kolczyków i krzyczeć o tym na lewo i prawo, ale czy będzie to miało jakiś sens? A to, że ktoś wyrazi jedynie opinię na ten temat? Cóż, wszyscy jesteśmy na to narażeni, nie tylko Wy Panowie feministki.
Kończąc już napiszę, że słowem klucz jest tutaj „szacunek”, który należy się obojgu płci. Szacunek, który bierze poprawkę na to, że nigdy tak na prawdę nie przestaniemy się różnić, a co za tym idzie pozostaną pewne nierówności względem obojga płci, co jest jak najbardziej naturalne.