Dlaczego Jakub Żulczyk jest jednym z najpopularniejszych polskich pisarzy?
Można chyba pokusić się o tezę, że były w naszej współczesnej historii momenty, w których Polska wstydziła się za własną kulturę i tęsknym wzrokiem patrzyła na to, jak rozwijają się pod tym względem kraje zagraniczne. Na przełomie dwóch pierwszych dekad XXI wieku najbardziej obrywało się zdecydowanie filmom, a zjawiska takie jak polskie „Kac Wawa” w odpowiedzi na amerykańskie „Kac Vegas” zdawały się jedynie dobijać kolejne gwoździe do trumny, zamiast poprawiać sytuację. Prawda wydaje się jednak taka, że z biegiem lat Polacy wręcz przegapili gigantyczny skok jakościowy, jaki dokonał się w polskiej kulturze na wielu polach. Widowiska Komasy i Pasikowskiego przyciągały tłumy do kin, prężnie rozwijała się branża muzyczna z wyśmienitym hip-hopem na czele, a na scenie literackiej zaczęły pojawiać się nazwiska nowe, ale niemal od razu bardzo znaczące i cieszące się znaczną popularnością. Wśród reprezentantów tej swoistej nowej fali polskiej literatury znalazł się Jakub Żulczyk, a jego historia jest na tyle ciekawa i złożona, że zdecydowanie warto jest się jej przyjrzeć.
Dziennikarskie portfolio Jakuba Żulczyka
Jakub Żulczyk ukończył dziennikarstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim, a naturalną tego konsekwencją stało się swoiste tournée po wielu prestiżowych czasopismach, w których swoją karierę publicystyczną zaczynał lub rozwijał na przestrzeni wielu lat. Pisał między innymi dla pism takich jak „Exklusiv”, „Tygodnik Powszechny”, „Metropol”, „Elle” czy „Playboy” – mowa tutaj zatem zarówno o pismach dosyć niszowych, jak i tych poświęconych masowemu odbiorcy. Wykształcenie dziennikarskie pozwoliło mu także na pracę w telewizji i radiu – ma na koncie rolę współprowadzącego w programie „Redakcja Kultury” w TVP2, a także wspólną audycję radiową z Sokołem w Radiu Roxy.
Jeśli można się doszukiwać jakichś tropów na temat Jakuba Żulczyka na bazie jego niezwykle obfitego portfolio dziennikarskiego, to na pewno można mówić o pewnej tendencji, która miała mu się przydać jako pisarzowi. Żulczyk potrafił pisać zarówno dla niszy, jak i dla mas i właśnie to miało się stać po latach swoistym synonimem jego stylu literackiego – jego książki opowiadały zrozumiałe i atrakcyjne historie, będące jednak zaprawione taką masą szczegółów skierowanych do fanów niszowej muzyki, filmu i literatury, że dla części czytelników szybko stały się one po prostu kultowe.
Osiem książek w dorobku literackim Jakuba Żulczyka
Debiutem literackim Jakuba Żulczyka stała się, wydana w 2006 roku, książka „Zrób mi jakąś krzywdę… czyli wszystkie gry video są o miłości”. Długi tytuł został po czasie skrócony tylko do tej pierwszej frazy, ale prawda jest taka, że czytelnicy nie zwracali nań uwagi, ponieważ w książce działo się tyle, że nie sposób było w tę historię nie wsiąknąć. „Zrób mi jakąś krzywdę” wydaje się po latach polską wariacją na temat absolutnie zwichrowanego, amerykańskiego kina drogi w rodzaju „Urodzonych morderców” czy „Dzikości serca” i opowiada historię Dawida i Kaśki, którzy ruszają wspólnie w szaloną podróż po Polsce, spotykając po drodze całe mnóstwo dziwnych indywiduów. Książka została doceniona przez krytyków, którzy nie szczędzili pochwał nad jej nieskrępowanym buntem i romantyzmem, objawiającym się chociażby w bardzo swobodnym, ubarwionym wulgaryzmami języku.
Drugi cios nadszedł dwa lata później – „Radia Armageddon” nikt się nie spodziewał, ponieważ książka była zupełnie inna niż debiut. Była znacznie dłuższa i bardziej złożona, posiadała wiele celnych obserwacji socjologicznych i psychologicznych, a także była dosyć gorzka w ogólnej wymowie. Wydanie tego rodzaju „cegły” po swobodnym, krótkim i treściwym debiucie mogło oznaczać, że Jakub Żulczyk jest w pełni świadomy swoich zdolności literackich, a przy tym wie, w jakim momencie należy uderzać z jaką historią. Potem nadszedł zatem „Instytut”, który znów uciekał znanym wcześniej tropom, stawiając na gorzką i ponurą intymność w miejscu rozległych plenerów i nagromadzenia wątków, których czytelnicy doświadczali w poprzednich książkach.
Rok 2011 przyniósł aż dwie książki Żulczyka, które ponownie bardzo swobodnie obracały stosowanymi przez niego schematami – tym razem ambitny pisarz postawił nie tylko na eksploatowanie fantastyki, ale i zdecydował się na napisanie pierwszej w karierze kontynuacji, tworząc tym samym mały cykl przygód Tytusa Grójeckiego. „Zmorojewo” opowiadało fascynującą historię wspomnianego Tytusa, nastolatka, który zaczyna prowadzić swoje własne śledztwo w sprawie kilku zagadkowych wydarzeń, które mają miejsce w jego rodzinnych stronach, a tymczasem gdzieś w tle absolutne, pierwotne Zło metodycznie planuje zdobycie władzy nad światem. „Świątynia” rozwinęła wszystkie wątki, nadając im przy tym perspektywy i odnosząc się do nich z pewnym dystansem.
Prawda jest taka, że od 2014 roku większość czytelników potrafi już doprecyzować, czym zajmował się Jakub Żulczyk. Najpierw przyszło kultowe już poniekąd „Ślepnąc od świateł”, potem serial „Belfer”, w trakcie pisania którego pisarz zajmował się też ekranizacją „Ślepnąc od świateł” z Krzysztofem Skoniecznym. Czas ten można śmiało określić jako swoistą hossę Żulczyka, który osiągał wtedy absolutne szczyty popularności. „Wzgórze psów”, wydane w 2017 roku, okazało się natomiast jego najdojrzalszą i najbardziej złożoną książką – po raz kolejny wydaną wtedy, kiedy większość osób spodziewała się po nim czegoś zupełnie innego. „Wzgórze psów” opowiadało gorzką historię o transformacji gospodarczej i politycznej w Polsce lat dziewięćdziesiątych, a najnowsza książka pisarza, „Czarne słońce”, postawiła na absolutnie szaloną, dystopijną i przesadzoną pod każdym możliwym względem historię futurystycznej Polski jako kraju totalitarnego.
Bystry obserwator i talent literacki
Jeśli można zdobyć się na rozważanie, dlaczego Jakub Żulczyk jest obecnie jednym z najpopularniejszych polskich pisarzy, to na pewno trzeba będzie rozważyć co najmniej kilka różnych tropów. Pierwszym jest oczywiście stricte literatura – książki tego pisarza zawsze trzymają poziom, charakteryzują się bardzo gęstą atmosferą i spójnym, wyraźnym światem przedstawionym, a przy tym nie kapitalizują sukcesu swoich poprzedniczek, lecz za każdym razem stawiają na nową, oryginalną historię, która starannie lawiruje między przystępnością i złożonością. Drugim są social media – Żulczyk jest jednym z niewielu pisarzy, którzy nie traktują Facebooka i Instagrama czysto formalnie, informując na nich o spotkaniach literackich i premierach książek. Pisarz dzieli się na nich przemyśleniami, ulubionymi dziełami kultury, a dosyć często wchodzi nawet w dialog z osobami komentującymi jego wpisy. Drugi powód tak naprawdę łączy się z trzecim – pisarz na przestrzeni lat okazał się także bardzo bystrym obserwatorem naszej polskiej rzeczywistości, który wykorzystuje swoje kanały mediowe do dosyć celnej krytyki politycznej i społecznej. Jakub Żulczyk jawi się zatem jako pisarz, którego zdecydowanie warto jest poznać, ponieważ posiada nie tylko talent literacki, ale i charakter, który nie pozwala mu gryźć się w język.