Nie można rozbić nieistniejącego związku

Czy są sposoby na rozbicie związku? Nie ma czegoś takiego jak rozbicie związku. Jeśli związek został rozbity albo się zakończył przez działania innej osoby, to w takim razie nie był nigdy związkiem.

Przeglądam sobie Internety w stanie ultra niewyjściowym, nadziewając organizm Lejsami o smaku zielonej cebulki i nawadniając tenże którymś z kolei zimnym Heinekenem o smaku… piwa, próbując odbyć mentalną podróż w przeszłość do czasów, które nigdy nie istniały. Wyglądam mniej więcej jak świeża kupa, której nadawca agresywnie przedawkował truskawki i mleko ze świeżym chlebem. Konsystencja mózgu i jego intelektualno – erudycyjny anturaż w najlepszym wypadku przypominały rozmemłaną, przeterminowaną galaretę i co najgorsze wykazywały podobne do niej właściwości.

No dobra, niech Ci będzie. Skanuję RedTube w poszukiwaniu jakiegoś nowego, fajnego filmu akcji w kategorii TEENS, masz mnie, gdy nagle z podziwu nad giętkością i sprawnością fizyczną, godną gimnastyczki w szczycie formy, 18-letniej tlenionej blondynki, składającej się w 60% z plastiku i 40% z budowlanego silikonu, brutalnie wyrywa mnie dźwięk telefonu. Zrywam się więc, nie chcąc czy nie chcąc i siekam powietrze ruchem posuwisto – miotającym w slow motion, anulując błogi, mobilny zastój i tnąc w drobną kosteczkę ład, który mi się podobał, obierając jednocześnie azymut na wibrujące pudełko, które oczywiście, kurwa, zostawiłem w kiblu po dłuższym posiedzeniu zarządu w składzie jednoosobowym.

– Janusz Weiss, Radio ZET, tak słucham? – zaczynam tradycyjnie, odbierając telefon od nieznanego numeru i czekając na reakcje, które w przeszłości manifestowały się już poprzez takie teksty jak „ojej! naprawdę?!” czy „a przepraszam, pomyłka”. Serio.
– Dobra nie wygłupiaj się, przestało mnie to śmieszyć po tysiąc pięćset trzecim razie. – odpowiada, a w zasadzie syczy na maksa wkurwiony głos, który sprawił, że poziom alkoholu we krwi spadł mi o jakieś półtorej promila, co gwałtownie sprawiło, że na nowo powróciłem do czasów współczesnych.
– No siema, też się cieszę, że Cię słyszę – odpowiadam, sięgając po złocistego, chrupiącego, smażonego na przepalonym oleju dyrektorowej Audicy.

Okazało się, że to Izka, zmieniła numer, a nadzieja, że po drugiej stronie wije się jakaś cycata brunetka i chce mi pojęczeć do słuchawki brutalnie potłukła się o twardy grunt smutnej rzeczywistości.

– Zerwałam z Maćkiem! – wypaliła, z widocznie postawionym na końcu wykrzyknikiem nienawiści. Do Maćka. Chyba.
– Co Ty mówisz? – udałem zdziwienie, jakbym dowiedział się, że Izka właśnie bzykała się w trójkącie z Obamą i Putinem.
– Serio, to koniec! Tym razem na zawsze!
– Ufff…
– Co kurwa Ufff?! – w uniesieniu, orgazmie wręcz intelektualnym rzuciła Izka jakoś tak złowrogo akcentucjąc tę „kurrrrwę” nieszczęsną, że aż mi prąd po kręgosłupie przeszedł, a dłonie skropiły się były od spodu.
– Według moich obliczeń, zwykle zrywacie ze sobą średnio 4 razy w miesiącu, a w tym mamy już po piętnastym, a Wy zerwaliście tylko raz, już zaczynałem się martwić. Kamień z serca, naprawdę, kamień z serca.
– Bardzo kurwa śmieszne, no śmiechem nie było końca, masz coś jeszcze błyskotliwego do powiedzenia czy to wyżyny Twoich intelektualnych rzygowin? – Izka faktycznie była jakby bardziej wkurwiona niż przy typowym rozstaniu spowodowanym tym, że Maciek złożył rękawy od koszuli pod złym kątem lub spojrzał się na nią o 0,4 sekundy za krótko, w związku z czym na bank coś ukrywał.

 W międzyczasie opróżniła się była moja kapsuła do podróży w czasie, więc po raz kolejny w górę serca i obrałem azymut tym razem na lodówkę, co by ją dotankować czymś schłodzonym pod napięciem. Kapsułę w sensie. Osocze Izki z każdym kolejnym słowem zdawało się zbliżać do temperatury wrzenia. Tym razem musiało być to coś grubszego.

– No OK, koniec żartów, mów co tam się urodziło – próbuje rozładować napięcie, poprawiając pozycję w oczekiwaniu na dłuższą historię.
– Maciek od jakiegoś czasu mnie zdradzał. Wczoraj wpadł. W sensie, że się wydało. Jakaś Magda, koleżanka z pracy,
jebana szmata. Jak można wpieprzać się z buciorami w czyjś związek?
– W co?
– No w związek, głuchy jesteś?
– Jaki związek?

Magda wybuchnęła płaczem, rozbijając w złości kieliszek, w którym na dnie było jeszcze trochę czerwonego.

– Masz rację. Napijmy się wódki.
– Daj mi godzinę. Do zobaczenia.

Już pewnie większość z Was wyobraża sobie jak z niekłamaną przyjemnością skorygowałaby Magdzie stan uzębienia do poziomu skrajnie deficytowego lub przynajmniej wyzwałaby ją od dziwek, tudzież kurw, ewentualnie szmat i zdzir. Już widzę jak większość z Was zawarłaby pakt z samym diabłem, byleby tylko załatwić jej najgorętszy piec w piekielnych otchłaniach, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębami, tymi, które zostaną jej po rzeczonym skorygowaniu. Bo przecież osoba, która niszczy czyjś związek absolutnie zasługuje na najgorsze, na społeczny ostracyzm, na wytykanie palcami, na spojrzenia pozbawione szacunku, na bycie traktowaną gorzej niż najtańsza dziwka przy ruchliwej ekspresówce, która dorzuca lodzika z połykiem za free.

Zgoda. Tylko, że Magda nic nie zniszczyła. Nie zniszczyła, bo nie mogła nic zniszczyć. Zapewniam Cię, że nikt nigdy nie zniszczył żadnego związku. Zdziwiona? Przecież, żeby cokolwiek zniszczyć, to coś musi istnieć. A jeśli jakakolwiek trzecia osoba bez większego problemu potrafi namieszać tak, że niby kochające się osoby robią się wzajemnie w chuja to nie można tu mówić o żadnym związku, a jedynie jego imitacji i namiastce, co już jest zupełnie przeciwległym biegunem znaczeniowym.

Ja na miejscu Izki nie byłbym wkurwiony na Magdę, wręcz przeciwnie. Paradoksalnie byłbym jej wdzięczny za uświadomienie mi, że przez cały ten czas żyłem w iluzji, imitacji i namiastce czegoś, co uznawałem za coś dla mnie najważniejszego. W takich sytuacjach lepiej wcześniej niż później. Mniej wspomnień do wymazania, mniej niepotrzebnych myśli, mniej samotnych nocy z lustrem skropionym słonym cierpieniem dozowanym w postaci grubych kropli rozczarowania. W końcu mniej zmarnowanego życia na coś, co i tak prędzej czy później rozjebałoby się z hukiem o ziemię.

A tak na marginesie, stawiając się na miejscu Magdy, odpowiedz sobie szczerze na pytanie czy gdybyś to Ty była zakochana w kimś, kto jest w związku i wiedziałabyś, że ten ktoś również coś do Ciebie czuje to czy nie walczyłbyś o to za wszelką cenę? No właśnie. Tak myślałem.