Nina i Marcin byli małżeństwem z 15-letnim stażem. To już, jak na dzisiejsze czasy, gdzie ludzie rozwodzą się po 2 latach, bo jedno przesłodziło drugiemu herbatę lub wycisnęło do niej za dużo cytryny, całkiem spoko wynik. Z pozoru nie było się do czego przypierwiastkować. Udane, przykładne wręcz małżeństwo powiedzieliby Ci, którzy obserwują je przez szybę, w ciemnych okularach z dioptrią Stępnia z 13 posterunku. No fakt. Trzeba przyznać, że patelnie nie okrążały kuchni ruchem obrotowym, noże używane były jedynie do krojenia, a świst kurew, mend i tym podobnych romantycznych określników nie siekał powietrza przy rannym smarowaniu bułek Emmentaler’em. Pozory jednak mają to do siebie, że całkiem często lubią robić nas w chuja.
Imitacja miłości
Marcin pracował na ochronie po 10, czasem 12 godzin dziennie. Nina była sprzątaczką na 3/4 etatu w pobliskiej podstawówce i oczywiście robiła te wszystkie domowe czynności, których większość facetów się nie ima, za co cyklicznie w gratisie otrzymują srogi opierdol, który zwykle narasta wraz z przypływem Morza Czerwonego. Pozdro dla kumatych. Ich dni były jałowe, niczym wyraz twarzy posłanki Gasiuk – Pihowicz, totalnie wykastrowane z jakichkolwiek emocji, a rutyna wylewała się z nich rwącym strumieniem, który zabierał ze sobą całą energię, dającą nadzieję na jakąkolwiek zmianę. Błędne, samonapędzające się koło marazmu, które z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień kręciło się coraz to szybciej i szybciej. Uśmiech, radość życia i wzajemna fascynacja odeszły już dawno, nie oglądając się za siebie.
Każdy kolejny dzień był dokładną kalką dnia poprzedniego. Totalny deficyt zaskoczenia, poziom fascynacji zbliżającym się dniem przypominał poziom zainteresowania wpływem huraganów nad Pacyfikiem na wzrost płodności w południowym Senegalu. Ninę bardzo to męczyło. Próbowała wstrzyknąć do ich życia odrobinę dawnej energii i zainteresowania sobą, ale za każdym razem łamała igłę na niewidzialnej barierze, którą, nie wiedzieć czemu, wytworzył Marcin.
Marcin wychodził do pracy po 7 rano i wracał zwykle przed 20. Nina pracowała od 8 do 14. Praktycznie jedyne chwile, które spędzali razem to śniadania, podczas których rozmowy ograniczały się głównie do bezpłciowych, wzajemnych pretensji o zostawienie ujebanej szklanki w przedpokoju – to ze strony Niny – oraz o ciągłe czepianie się pierdół – to znowu śpiewka Marcina. Ale nawet te wyrzucali z siebie bez porządnego zamachnięcia się, bez jakiejkolwiek nadziei na zmianę, ot tak tylko, żeby nie siedzieć w ciszy.
Już od dawna ze strony Marcina nie padały pytania typu „jak minął dzień?” czy „jak się spało, kochanie?”. A na pewno się spało, bo od dłuższego czasu nic innego w sypialni nie robili if You know what I mean. Dni wolne wcale nie były lepsze. Mózg i procesy poznawcze Marcina otulały opary spalonych jointów i procentów zakupionych w pobliskiej, wykwintnej mecie za rogiem. Bardziej interesował go brak spirytusu do rozcieńczenia niż problemy żony.
Chwila zapomnienia
Pewnego dnia, szkoła, w której pracowała Nina, przyjęła nowego nauczyciela angielskiego. 30 – letni, wygadany, całkiem przystojny facet, na którego Nina, potykając się o śliską, dopiero co umytą, podłogę, wpadła już na samym początku, unikając tym samym zainstalowania swojego organizmu na wspomnianej podłodze w pozycji poziomej wraz z akompaniamentem huku pękających kości. Obydwoje wymienili się przeciągliwym spojrzeniem, nowy anglista uśmiechnął się szeroko, a Nina odwzajemniając uśmiech, podziękowała mu za to, że nie dopuścił jej do bolesnego zejścia do parteru.
Od tamtego wydarzenia Nina i Kacper, bo tak miał na imię jej wybawca, złapali bardzo fajny kontakt. Często, gdy Kacper nie miał żadnego dyżuru, rozmawiali na przerwach i z każdym kolejnym razem rozmowy te nabierały kolorów, emocjonalności i coraz odważniejszych podtekstów. Pewnego razu Kacper zaprosił Ninę na kawę, ot, tak, niezobowiązująco, żeby pogadać. Jasne. Spotkanie z każdą minutą nabierało rumieńców, niczym emerytka w moherze, która puściła bąka w środku kazania na niedzielnej sumie.
Po mile spędzonym czasie w kawiarni, przeszli się na spacer po klimatycznym parku, gdzie Kacper po raz pierwszy niespodziewanie pocałował Ninę. Na początku nieśmiało, z pewną dozą dystansu, żeby już po chwili całować się namiętnie pod gwieździstym niebem pod ostrzałem księżycowych fleszów. Jedno, szybkie mignięcie kadru i oto Kacper i Nina całują się namiętnie w jego sypialni co chwila pozbywając się jakiegoś elementu garderoby. Tego wieczora właściciel Durex’a po raz kolejny mógł zacierać ręce, bo para wykorzystała je w ilościach znacznie przekraczających średnią jednego wieczora.
Kij zawsze ma dwa końce
Zwykle jest tak, że społecznie piętnowana jest osoba, która uległa chwili słabości i dopuściła się zdrady. Myślę jednak, że warto odwrócić się za siebie, dać nura w głębiny przeszłości i spróbować wyłowić przyczyny takiego, a nie innego zachowania. Nie zrozum mnie źle. Daleki jestem tutaj od wybielania i usprawiedliwiania zdrady. Ale też daleki jestem od bezrefleksyjnego ostracyzmu społecznego, który emanuje dźwięczne echo takich określeń jak dziwka czy puszczalska, które cichnie wraz z poznaniem przyczyn występku.
Są związki, w których relacje to jedna wielka męczarnia, a życie jednej ze stron ulepione jest z wiecznych rozczarowań, straconego zaufania, upokorzeń i pogardy. Marcin nie okazywał Ninie krzty wsparcia, współczucia i zainteresowania. Udawał, że nie widzi, gdy płakała, zakrywając twarz ulubioną poduszką. Pojawienie się w jej życiu Kacpra, który dawał jej to wszystko, czego tak bardzo brakowało jej ze strony męża sprawiło, że w końcu poczuła się doceniona. W końcu poczuła się jak prawdziwa kobieta.
Zdrada to tylko chwila słabości. Moment, w którym coś się w człowieku przełamuje, a potem wszystko leci jak klocki domino. Nina żałowała swojego czynu. Brak zainteresowania natomiast, traktowanie, teoretycznie najważniejszej dla Ciebie osoby, która Cię kocha, jak powietrza, brak wsparcia połączony z brakiem szacunku, sprawianie, że osoba ta czuje się odrzucona i bezwartościowa, co sprawia, że w jej psychikę bezwzględnie wmeldowuje się chroniczny brak poczucia własnej wartości to proces, który trwa kilka, kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt lat.
Czy jedna chwila zapomnienia może być bezwzględnie piętnowana przy jednoczesnym odrzuceniu, tego, często, bardzo długo trwającego i bolesnego, powodu, który do tej chwili zapomnienia sukcesywnie doprowadzał? Myślę, że nie. Bądźmy sprawiedliwi. Kij zawsze ma dwa końce. Nie lekceważ tego drugiego, bo możesz nim wyłapać w ryj dokładnie z taką samą siłą, jak tym pierwszym.