card in flowers

Wdzięczność jest pamięcią serca – czy powinniśmy ją okazywać?

Wdzięczność niejedno ma imię. Piękne słowo i bez wątpienia równie piękna praktyka przejawiająca się jej okazywaniem. Przytaczana, bez wyjątku, we wszystkich możliwych tekstach i książkach dotyczących szeroko pojętego rozwoju osobistego, szczęścia, spełnienia i ogólnego zadowolenia z życia jako jedna z najważniejszych praktyk do tego prowadzących. Niedoceniana? A może wręcz przeciwnie – bezpodstawnie wciskana na siłę jako cudowny eliksir na wszelkie problemy? Czy powinniśmy praktykować jej okazywanie nawet, gdy rzeczywistość z uporem maniaka odbiera kolejne powody, które mogłyby być jej motorem napędowym? Wbrew wszystkiemu i mimo wszystko?

W USA niezwykle popularnym świętem jest tzw „Thanksgiving Day”, a więc w wolnym tłumaczeniu „dzień dziękczynienia”, „dzień wdzięczności”. Wiele innych krajów także mam własne odpowiedniki tego święta gloryfikując (przynajmniej tego jednego dnia) tę w gruncie rzeczy potrzebną praktykę. Czemu akurat wdzięczność? Co jest w niej tak kluczowego i rzekomo mającego wpływ na nasze życiowe doświadczenie?

card in flowers

Czy powinniśmy okazywać wdzięczność?

Zakładając, że życie nie będzie wybitnie brutalne, niczym Twoja dziewczyna, gdy zapomnisz o jakiejś kolejnej chujowej rocznicy, pierwszej wspólnej wizycie w Biedronce czy pierwszych wspólnie zjedzonych frytkach to jedyna słuszna odpowiedź brzmi – jak najbardziej tak. W końcu jest to nawyk pozytywny. Jeśli jesteśmy wdzięczni to znak, że w naszym życiu wydarzyło się coś dobrego, a uczucie wdzięczności jeszcze

bardziej potęguje to i utrwala. Głupotą byłoby odrzucać tę korzyść.

Negatywność pojawiająca się w naszym życiu nie może jednak powalać na kolana w sposób, który całkowicie przytłacza te niewielkie, pozytywne akcenty sprawiając, że ulatują one i znikają, niczym poranna mgła, w odmętach smutku, rozgoryczenia, rozczarowania i chyba najgorszego – bezradności. Przyznasz zapewne, że w takiej sytuacji niezwykle ciężko jest wyrzucić z umysłu, często decydujące o naszym być albo nie być, niepomyślne zdarzenia na rzecz tych małych, pozytywnych akcentów i z uśmiechem na ustach oraz nadzieją w oczach krzyczeć, że jesteś zajebiście wdzięczny.

Co więcej, czy nie masz wrażenia, że takie rozpaczliwe chwytanie się tej gloryfikowanej wdzięczności i dziękowanie za każdą małą rzecz nie wynika tak naprawdę z niewielkiej ilości pozytywów, za które możemy dziękować? Nie mam dużo, więc dziękuję za to, co mam, nawet za najmniejszy drobiazg, bo nie mam innego wyjścia.

„Wdzięczność bardziej jest cnotą nieszczęśliwych niż szczęśliwych”

Giuseppe Tomasi di Lampedusa

XXI wiek to okres mody na pozytywność, często bezpodstawny uśmiech i rzyganie tęczą, siedząc na różowym jednorożcu. Świetnie, jestem jak najbardziej za, ale (jak ja kurwa nienawidzę tego słowa) jeśli reakcje te są naturalnym, niewymuszonym następstwem naszych faktycznych uczuć i emocji, a nie jedynie sztucznym pozoranctwem które, przynajmniej ja, wyczuwam na odległość i oszukać mnie w tej kwestii bardzo trudno. Takie udawanie wygląda niczym parodia naturalnego, niczym nieskażonego zachowania, a osoba próbująca w sposób rozpaczliwy zatuszować smutek pod pozorną, ulotną maską uśmiechu i poczucia humoru wygląda nad wyraz komicznie i, co gorsza, tragicznie zarazem.

Presja społeczeństwa naciska jednak nieustannie popychając do przodu, każąc przyodziać naszą maskę i udawać. Udawać kogoś, kim się nie jest zatracając przy tym własną osobowość, charakter i przede wszystkim własne zdanie. Jesteś, ale tak, jakby Cię nie było, mówisz, ale tylko szeptem, patrzysz, ale niewiele widzisz. Co ciekawsze, wspomniany nacisk ze strony społeczeństwa ulegającemu temu, co tu dużo mówić, w wielu przypadkach, idiotycznemu trendowi, niczym dwa wygłodniałe pitbulle, gryzie się z kolejnym dogmatem tejże egzystencjalnej nowomody, który usilnie namawia nas do bycia sobą. Pod tym, bez chwili zastanowienia, podpisuję się obiema rękoma, bo niby po co udawać? To jedynie oznaka słabości i poczucia niskiej wartości. Nie podobam się sobie, więc poudaję kogoś innego, może będę fajniejszy. Nowomoda jednak nie może się zdecydować – sztuczne rzyganie tęczą wbrew wszystkiemu i przywdziewanie koloryzujących masek czy bycie sobą. No bo przecież udając zadowolonego z życia, podczas gdy negatywne myśli zdają się rozsadzać Twoją głowę, jesteś wszystkim i każdym, tylko nie sobą.

Przesadna wdzięczność i jej zagrożenia

Ta obecna moda na pozytywne myślenie, o której tak często wspominam, a w którą nieodzownie wpisuje się powinność odczuwania wdzięczności za wszystko, co pozytywne w naszym życiu, według mnie, niesie ze sobą sobą dwa poważne niebezpieczeństwa. Wszędzie dokoła słyszysz radośnie rozbrzmiewające przesłanie – bądź wdzięczny za to, co masz, skupiając tym samym uwagę na rzeczach pozytywnych. W konsekwencji będziesz czuł się szczęśliwszy, dzięki czemu będziesz przyciągał jeszcze więcej pozytywnych rzeczy. Teoretycznie brzmi spoko. Zastanówmy się jednak głębiej czy takie bezrefleksyjne okazywanie wdzięczności jest pożądane w każdej sytuacji. Czy nie jest trochę tak, że bezwzględne dziękowanie za wszystko i zadowolenie z każdej sytuacji kastrują nas nijako z jakichkolwiek ambicji poprawy swojego położenia i sprawienia, aby nasze życie nabrało jaśniejszych barw?

OK, żeby nie było, że znowu jestem „taki na „nie”, że pesymista” i jebany smutas (pozdrawiam jedną z czytelniczek, która najwyraźniej jeszcze nie zdążyła mnie poznać) – jestem zwolennikiem bycia wdzięcznym. Naprawdę. Pod jednym jednak warunkiem – jeśli nie sprawia to, że osiadamy na laurach, wykazując obojętność i brak zaangażowania, no bo przecież inni mają gorzej, więc jest dobrze, powinienem być wdzięczny. Może być jednak lepiej i trzeba do tego w miarę możliwości dążyć. Uważajmy na tę pułapkę, przed którą nie ostrzegają nas pseudo mówcy i napaleńcy, którzy dzień wcześniej przeczytali pierwszą książkę o tematyce szeroko pojętego rozwoju osobistego i próbują przekonać wszystkich dokoła, że wystarczy tak niewiele, aby zmienić swoje życie dosłownie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jak zwykł mawiać ś.p. ksiądz Popiełuszko w swoich niezapomnianych kazaniach – „chuja prawda”.

Drugą rzeczą, na którą powinniśmy zwrócić uwagę w kontekście okazywania wdzięczności, a przede wszystkim namawiania do niej innych ludzi to położenie mentalne w jakiej Ci ludzie się znajdują oraz ich osobowość. Sięgnijmy głęboko do zapasów naszej empatii i spróbujmy wejść w skórę drugiej osoby. Często nie znamy jej charakteru, nie wiemy co ją może zdenerwować, co rozśmieszyć, a jakie bodźce powodują, że wpada w depresję i niepożądany nastrój. Czasem tylko nieodpowiednio użyte słowo może wyrządzić komuś krzywdę, dlatego takie siłowe wręcz nakłanianie do patrzenia na wszystko przez różówe okulary bez względu na okoliczności może przynieść efekt zgoła odwrotny do zamierzonego.

Zdecydowana większość szkół rozwoju osobistego sugeruje, aby nie uciekać od problemów, które stają na naszej drodze z częstotliwością porównywalną do… częstotliwości czegoś o dużej częstotliwości. Kurwa, co to było? Czasem (mam nadzieję niesłusznie) wydaje mi się, że schodzę do poziomu pisania nastoletnich blogerek modowych. „Skończ waść, wstydu oszczędź” panie Wołodyjowski i odłóż Pan to pióro. Nie idąc jednak tropem Małego Rycerza, dorżnę ten artykuł do końca… (a pióro zinterpretuj sobie jak chcesz, zboczeńcu)…

…wracając więc do tematu – siłowe uciekanie od problemów nie sprawi, że  rozpłyną się one nagle, niczym ksiądz, który na zakrystii „spowiada” swojego ministranta. Empatia nieuświadomiona jak ja to nazywam to jedna z najważniejszych wartości, która winna być drogowskazem postępowania każdego z nas i nie ma tu żadnych pojebanych wyjątków rzekomo potwierdzających regułę. Co rozumiem przez to pojęcie? Ano to, że nie znając danej osoby i jej aktualnej życiowej sytuacji, powinniśmy w jakimś stopniu zakładać, że ma ona jakiś gorszy okres w życiu i znajduje się w mniejszym bądź większym dołku. Pozwoli to na uniknięcie niezręcznych sytuacji i werbalnego faux pas, które może sprawić przykrość tej osobie, bądź, co gorsze, pogłębić jej zły stan psychiczny.

Tak więc zanim wyskoczymy do nowo-poznanej osoby z tekstem typu „głowa do góry, uśmiechaj się i bądź wdzięczny za wszystko” to przed tym powinniśmy zdrowo pieprznąć się w głowę i sprawdzić czy w dalszym ciągu mamy na to ochotę. Jeśli tak, proces napieprzania powtarzamy aż do skutku (czyt. do momentu kiedy pomysł na sztuczne pocieszanie nowo-poznanej wyparuje z naszej głowy).

Wdzięczność a wiara

Cnota wdzięczności to bez wątpienia jedna z fundamentalnych postaw, wartości, atrybutów chrześcijanina, a więc, teoretycznie przynajmniej, zdecydowanej większości odwiedzających tego bloga.

„W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża względem was.”

1 List do Tesaloniczan 5,18

Jak widzimy, religia próbuje przekonać nas do okazywania wdzięczności w każdej sytuacji, bez względu na okoliczności, nawet jeśli nasze położenie z jakimkolwiek optymizmem ma wspólnego tyle, co papież z burdelami, nie licząc tego watykańskiego rzecz jasna.

Przecież niby w każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji można znaleźć coś pozytywnego. No niby tak – załóżmy, że się z tym zgadzam. Masz ujebane ręce i nogi, więc dziękujesz swojemu „miłosiernemu” bogu za to, że możesz oglądać siebie bez kończyn, bo cóż za błogosławieństwo Cię spotkało – jesteś widomy. Super! Jesteś niewidomy, nie słyszysz, więc dziękujesz za to, że masz ręce i nogi. Jesteś niewidomy, nie słyszysz, nie masz rąk ani nóg, więc dziękujesz za to, że… żyjesz.

No właśnie czy w takich sytuacjach mówienie o jakimkolwiek dziękczynieniu i wdzięczności nie zakrawa wręcz o bezduszność i nie obraża takiego człowieka w sposób najwyższy? Moim zdaniem jak najbardziej tak.

Jak zawsze zachowując obiektywizm, nie mogę nie wspomnieć jednak, że w wielu przypadkach taka nieuzasadniona, bezpodstawna wręcz wdzięczność może być zbawienna w skutkach. Wyobraź sobie sytuację, że jesteś chory na raka. Dziękujesz więc Bogu, gadającym wiewiórkom, latającym reniferom pod postacią pszczółki Mai czy komu tam jeszcze chcesz za każdą zdrową komórkę swojego ciała zamiast skupiać swoją energię na tych chorych. Nastawiasz się pozytywnie, a jak wiadomo nie od dziś nastawienie pacjenta i sposób w jaki myśli ma ogromny wpływ na jego kurację. Słyszałeś zapewne o efekcie placebo.

Na jednym z portali chrześcijańskich (tak, czytuję takie, bo w przeciwieństwie do „wierzących”, którzy w większości przypadków tak naprawdę nie wiedzą w co wierzą, ja chcę wiedzieć to, co w jakiś tam sposób neguję) przeczytałem:

„Dziękuj za to, że mogłeś przyjść o własnych siłach na spotkanie, za to, że masz zdrowe ręce, oczy, że mogłeś dziś rano się obudzić, a wiedz, że nie wszystkim było to dane.”

Najbardziej zastanawia mnie ta ostatnia część „a wiedz, że nie wszystkim było to dane”. Jak mam to rozumieć? Czym zawinili Ci, którym nie było dane przyjść o własnych siłach na spotkanie? Nie byli po prostu wdzięczni bogu za to co mają? Czy Bóg działa na zasadzie – nie byłeś mi wdzięczny, więc upierdolę Ci nogi? Nie dajmy się zwariować.

Jak w zdecydowanej większości przypadków, podobnie i w tym najlepszym wyjściem jest przyjęcie teorii arystetolejskiego złotego środka. Bądź wdzięczny za pozytywne rzeczy prostujące i wygładzające nieco te, często kręte i wyboiste ścieżki życia, ale w takim stopniu, aby nie odbierać sobie jednocześnie ambicji poprawy swojej sytuacji.

A za co Ty jesteś w życiu najbardziej wdzięczny?